Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/184

Ta strona została przepisana.

— Spocząć pan pewnie rad, po przemęczeniu? — rzekła wstając.
— Ja to właśnie czynię — odparł, oddychając głęboko. — Grajcie jeszcze! Tak tu dobrze.
Podała im herbaty i wróciła do pianina.
Oni zasiedli u ognia i Wacław spytał:
— Siedem lat tu działasz, myślisz i tworzysz. Nauczyłeś czegokolwiek, poruszyłeś te drzemiące masy — czujesz postęp?
— Czuję się przedewszystkiem nielubianym — następnie krytykowanym, wreszcie zupełnie odosobnionym. Nie rozumiemy się, ustąpić mi często muszą — przekonani nigdy nie są. Zresztą jest po temu pewna racja — nie mogę być apostołem — bo okoliczności tak się złożyły, że stałem się sprytnym aferzystą. Żebym tu przyniósł tylko pracę i zdolności — możebym więcej wpływu miał, a w każdym razie nawet w niedostatku silniejszy bym się czuł. Ale ze mną przyszły tysiące mojej żony — uczyniły mnie bez pracy magnatem — i to jedno będą ludzie tylko widzieli w mem życiu — tem mnie pobiją.
Chwilę milczał, w żar zapatrzony — i powoli dodał:
— Mają rację — tem się zabiłem — i sam.
— Dzieci nie macie?
— Nie — ale to mniejsza. Ty myślisz, że w razie jej śmierci — stracę miljony? Zapewne — nie łudzę się — życie jej to rzecz nawet nie lat, miesięcy. Suchoty nie przebaczają — matka