Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/185

Ta strona została przepisana.

jej umarła w trzydziestym roku. Gdy brat jej odbierze jej posag, Łasick będę musiał sprzedać. A jednak nie żałuję, że niemam dzieci — nie chciałbym ich mieć. Dobrze — może to jedno mnie cieszy.
Wacław popatrzał na niego, głową pokręcił.
— Toś ty, bracie, djabelnie ciężką drogę odbył, żeby do takiego celu i takiej pociechy dojść.
Motold się dziwnie uśmiechnął.
— To dobrze, że nikt o tem nie wie!
— No — i co dalej będzie?
— Dalej — już nic.
— I tak myśląc, masz siłę jeszcze pracować?
— Czy się pytają trybu w maszynie, czy chce? Jest trybem, więc swoje robi — aż pęknie.
— Nie umiałbym tak. Na mnie, jak klęska przyszła, tom podruzgotał wszystko — całą maszynę djabli wzięli.
— Bo na ciebie złe przyszło nagle — udar, grom. Zmiażdżyło cię — moment! Mnie złe toczyło powoli, co dzień, co noc — ile godzin przez siedm lat. Odbierało złudzenie po złudzeniu, myśl po myśli, słowo po słowie, potrochu, stopniowo, nieznacznie. Zużywał się, ścierał tryb — ale szedł — i idzie! Zresztą tyś mógł druzgotać, ja musiałem cierpieć.
Zośka grać przestała, uklękła przy kominku, poprawiła ogień i rzekła:
— Ja mam prośbę do pana. Czy pan kiedy był w Filipowie?