Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/189

Ta strona została przepisana.

— A byłem. Tak sobie leży na środku chaty Nauma — i tyle nad nią bab, jak nad położnicą.
— W chacie? Czyś ty w maglinie? — spytał Wacław, a Zośka dodała:
— Doprawdy — uratowaliście ją?
— Mnie dumka trapiła idąc dziś w nocy, że jak przez święta w błocie poleży, to skóra się zepsuje, więc jak ja tylko do Sydorów przyszedł, tak gwałt uczynił, zwołał całą wieś i mówię: wiecie wy — w błocie naszem, na Pohybelniku, utopiła się grafska kobyła — a wiecie, ja miał ciotkę — bardzo znająca była, wszystko wiedząca znachorka, słyszeli wy pewnie ta sławna Pruśka ze Szczepek, co to w sto lat umarła, a jak wiek długi się nie myła — jak, wiadomo, świątobliwe i uczone ludzie zwykli czynić.
Słuchający wszyscy parsknęli śmiechem, ale Kasjan wcale nie żartował, ujął się za ciotką.
— Pany się śmieją — a to prawda jest. Nigdy się nie myła, a taki z czystości pomarła i sto lat wieku dożyła.
— Bardzo jednak dobrze, że jej nie naśladujesz — wyszorowany jesteś dokumentnie — uśmiechnęła się Zośka.
— Taki też ze mnie dureń, co na jedną znarowioną dziewkę sposobu nie mogę znaleźć, a ta Pruśka na wszystkie zarazy sposób znała. Ona też nijaka moja ciotka nie była — ale co Sydorcom do tego. Więc ja im mówię: słuchajcie ludzie, z tej kobyły może być na was wielkie