Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/194

Ta strona została przepisana.




VII

Niedzielne kwietniowe popołudnie było nad wyraz ciepłe i ciche. Najlżejszy powiew nie poruszał pławika wędki Wacława i widać było w czystej toni ciągi ryb koło haczyka a głębiej zieloną łąkę dna wodnego, a nad czółnem w zatoce zwieszały się kiście łozowych «kotków» i osypywały złotawym pyłem włosy Zośki.
Zatoczka była opodal od szlaku wodnego, utajona w gąszczach. Przypłynęli tu z nowego dworu, korzystając ze święta — na czytanie i marzenie. Zośka czytała: «Życie pszczół» Maeterlincka — Wacław bawił się wędką, wokoło nich rozmarzającą pieśń grała przyroda i nadmiar życia dyszał, zda się, w powietrzu.
Wacław roztargniony był, ryby zrywały przynętę — nie uważał — nie wiele co słyszał z czytania, nasłuchiwał na dalekie strzały, wreszcie przerwał.
— Nie wiesz, gdzie to polują?
— Zapewne w Szafrance. Kasjan w niedzielę nie strzela.