poznała Nauma i Liktę nad leżącym na dnie Kasjanem.
— Co tam? — zawołała Zośka.
— Zabili go Niemce, zabili! — jęczała Likta.
Jakoż Kasjan leżał okrwawiony i bez ducha. Na hałas wybiegła z domu Parczewska, chłop, parobek, psy — gromadka utworzyła się na brzegu i lament ogromny się podniósł.
Chłopi wzięli na ręce Kasjana, wtedy począł głucho stękać i broczyć krwią z boku.
Położono go na kuchni i Zośka z Wacławem zrobili pierwszy opatrunek.
— Nabój śrutu dostał, ale zdaje się tylko w mięśnie poszło. W każdym razie posyłaj po doktora.
Ale Kasjan się ocknął z omdlenia i zajęczał:
— Nie chcę doktora. Zarżnie. Nie chcę, nie chcę! Jak odrazu nie pomarł, to zostanę. Niech sprowadzą Mirona — on znający i baba niech krew zamówi. Oj teraz jak ja wstanę, nie będą oni chodzić po białym świecie.
Zośka wyprawiła parobka do Łasicka po doktora i zwróciła się do Nauma.
— Co to było? Gadaj!
— A ot — pojechali my dziś z nim do hatu ryby zobaczyć, a Liktę mieli podwieść do Szafranki, do Niemkini, po zarobione pieniądze. Aż tu patrzym koło hatu — na naszem — Niemcy i jakiś pan w czółnie na kaczki polują. Kasjan zaraz do nich: a to u was mało swoich kaczek?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/198
Ta strona została przepisana.