szłości, nie mieli żadnego zdania i charakteru, nawet do złego nie mieli chęci, ani energji. Płakali przy śmierci ojca, najmniej chciwi byli spadku — a teraz Lucjan nie sarkał, ani się miotał, ale siedział osowiały nad żoną — i czekał, co Karol obmyśli, a Spendowski postanowi. Najchętniejby się spać położył, ale niewypadało.
— No, Lucjanie, pójdziemy do Zośki — rzekł energicznie Wilszyc. — Przyprowadzimy ją tutaj i będzie zgoda.
— Myśli wuj? Dałby to Pan Bóg, ale już ją Karol dwie godziny namawiał i nie chce.
Wstał z westchnieniem i wyszli wszyscy.
Karol ze Spendowskim zostali po drodze, by czekać na rezultat poselstwa, a oni zapukali do pokoju sióstr.
— Kto tam?
— My z Lucjanem! Otwórzno — musimy się z tobą widzieć.
— Bronka już śpi.
— Niech śpi. Krzyczeć nie będziemy.
Po chwili jakby wahania, rozległy się kroki, klucz zgrzytnął — weszli.
Przed nimi stała dziewczyna w czerni, średniego wzrostu, szczupła, o twarzy suchej i ściągłej, bystro i jasno przed siebie patrząca. Nie udawała, że nie wie, z czem przychodzą, ani wyglądała trwożna przed walką. Podała im krzesła i sama usiadła i czekała, złożywszy ręce na piersiach.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/20
Ta strona została przepisana.