Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/201

Ta strona została przepisana.

— Nie. Ma wrócić jutro rano. Będzie rad z wybryku szwagierka.
Janiccy nie pytali o nic, ale lekarz, który w Łasicku stale mieszkał — zaczął ich zabawiać sprawami chlebodawców. Naturalnie krytykował.
Okazało się, że w życiu domowem Motold najmniej miał głosu, prawie gościem i obcym był. Dworem i domem trzęsła kuzynka Motoldowej — jej dame de compagnie — bezdzietna wdowa, pani Bartens. Młody Nolten przyjeżdżał co wiosny i jesieni na polowania — zwykle z kolegami — tym razem był sam. Motoldowa dogorywała w San Remo. Nolten uważał już Łasick za własny — wydawał rozkazy i rozporządzał się jak u siebie. Czuć było, że go doktór nienawidził — że cieszył się z awantury, którą mieć będzie, radził już, jak sprawę rozpocząć.
Ale Zośka rzekła spokojnie:
— Przedewszystkiem chodzi mi o życie i zdrowie tego człowieka. Sprawa sądowa nie moja rzecz, ani będę żałować pana barona Noltena, jak będzie miał słuszną karę. Jako człowiek kulturalny bardzo zawinił.
— Dlaczego pani przypuszcza, że on ma kulturę, poco mu to, gdy ma miljony? Zapłaci chłopu za krew.
— Ten chłop pieniędzy nie weźmie. Za tego ja ręczę — że drożej się będzie cenić.