Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/203

Ta strona została przepisana.

fortunnym wypadku. Jakże się ma mój przyjaciel i zbawca?
— Będzie żyw, dzięki Bogu, ale długo przecierpi.
— Nie uwierzy pani, jak mi przykro — rzekł Nolten. — Nie śmiałem zjawić się tu, jako nieznajomy, czekałem na szwagra, inaczej, wprost tubym po awanturze się stawił — wytłumaczył i przeprosił. Zresztą, żebym przypuszczał, że to pani służący, nigdyby coś podobnego się nie stało.
— To, proszę pana, bardzo wątła obrona — uśmiechnęła się. — Czy pan nie strzela tylko czyichś służących?
— Nie, nie to miałem na myśli! Nie strzelam w ogóle do ludzi, ale wiedząc, na czyim gruncie poluję, sambym osobiście odniósł strzelbę i oddał się na pani sąd.
— Czy pan pytał, na czyim gruncie poluje?
— Wyznaję, że nie, ale ten chłop nie dał mi przyjść do słowa i myślę, gdybym go był nie obezwładnił, potopiłby nas bez ceremonji. Woda była zaś zbyt brudna, a mój garnitur za świeży, żeby mi się ta kąpiel miała podobać — dodał żartobliwie.
— Słyszałem — wtrącił Motold — że Kasjan bardzo niepolitycznie przyjął posła zgody. Może dla mnie będzie łaskawszy, przez wzgląd na bliższe stosunki.
— Niezawodnie. Tylko pan sam niech go od-