wiedzi, bo za całość pana Noltena nie ręczę — dodała z uśmiechem.
Wskazała Motoldowi drogę do kuchni, sama wprowadziła obcego gościa do domu.
Rozejrzał się ciekawie po pokoju i rzekł:
— Dzisiejszy dzień robi na mnie wrażenie przeżytej bajki: odwiedziny u leśnej królewny. Jakie fantastyczne a urocze to całe pani królestwo, jakie przytem stosowne otoczenie do pani postaci. Prawie rad jestem swemu wybuchowi, że mi dał poznać czary tych stron. I pani tu tak sama mieszka?
— Królewny z bajek zwykle bywają samotne.
— Miewają czasem straszne ciotki ropuchy.
— Ja należę do zupełnie samotnych, co do ciotki. Mam zato brata, ale ten także nie przypomina w niczem smoka-stróża, tak, jak zresztą ja nie czuję się w roli zaklętej królewny. Mieszkam sobie najbardziej po filistersku we własnym majątku i domu, a że posiadam w większej części wodę i z niej żyję — zbudowałam nad nią gniazdo — obyczajem błotnego ptactwa.
— Cudownie tu jest! — powtórzył zachwycony, patrząc to na nią, to na widok przez okno.
— Łasick ma pewnie tysiące podobnych zatok i zalewów, a pan jako myśliwy, powinien się z tym krajem oswoić.
— Przybywa pani jeszcze jeden gość — rzekł, wskazując na czółno w zatoce.
— To mój brat wraca.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/204
Ta strona została przepisana.