Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/205

Ta strona została przepisana.

Wacław nie zauważył łodzi u przystani. Wiosłował sam i śpiewał i zaczął zdaleka już wołać siostrę, a przybiwszy do lądu, dopiero spytał, czyja łódź. Rozmówił się z wioślarzami i ruszył do domu, już milcząc, obładowany strzelbą, zabitym nurkiem, pękiem ryb i torbą pocztową.
Był to bowiem dzień, kiedy łodzie z mąką i rybą przywoziły w powrocie z Filipowa wieści ze świata.
Zośka przedstawiła go Noltenowi i zabity nurek był wstępem do rozmowy.
Nolten zaczął z ciekawością oglądać wypchane ptaki, zdobiące ściany pokoju, a Wacław, zapalony przyrodnik, rad był spotkaniu z amatorem myśliwym.
Tymczasem Kasjan na widok Motolda uśmiechnął się przyjaźnie i rzekł:
— Ot panoczku — odemścili mi wasze Niemce, puhacza. Powietrze morowe na nich — czut’ nie ubili.
— Do dziś rana nie wiedziałem o tem nieszczęściu. Jakże ci, zuchu — jeszcze bardzo boli? Masz, zapal papierosa, rozpowiedz ty, jak to było.
— Ból to bajki — ale nud panie, tak leżeć i tylko baby mieć za całą kompanję, a na świecie, taki czas luby nastał, a ty gnij w izbie! Ja wiedział, że pan się do mnie dowie, daj Pan Bóg panu zdrowie. Ja rozpowiem, jak było — ale taki muszę panu rzec, że nie wiem, gdzie