Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/206

Ta strona została przepisana.

pan oczy miał, jak pan sobie takiego szwagra dostał. Czy to ten czas — mór na ludzi padł, czy na pana ślepota. Taki on nie z panów jest, taki pan sobie ród opaskudzi! — takim cudzym!
— Słuchajno, Kasjan — niema dziwu, że się na ciebie rozłościł. Napadłeś obces, łajałeś, chciałeś gwałt czynić. Więc go pasja porwała i palnął.
— Wierzy pan! Ot, nie tak jest. Naprzód — ja nie łajał jego, ale Niemców, to żeby on pan z panów był, toby on kazał Niemcom milczeć, samby ze mną się rozmówił — dowiedział się, że na cudze wlazł — toby przeprosił i precz płynąć kazał i jeszczeby mnie na wódkę dał. A on do mnie: won chamie! Oho, to ja zrozumiał, że on tylko jakiś może czyn ma, może siłę — ale nie ma państwa. A to pan myśli, że jak ja czółno chciał wywrócić, to jego pasja porwała? — Aha, prawda nie zczerwieniał on — ale zzieleniał — bo strusił — tak zląkł się, że tołk stracił. Butemby pan chama kopnął, albo kolbą — a on nie pan, kiedy strzelił, a potem uciekł. Ot — kto on jest!
— Szkaradna rzecz się stała i głupio, że ci płacić chciał, ale teraz, widzisz, sam przyjechał ze mną, żeby to zgodnie skończyć. Jemu bardzo przykro — on się kaja.
— Bajki! Jakby się kajał — samby mnie tu przywiózł. Ja w ostrogu był, wszystkie zakony znam — on wie — co z tego dla niego będzie, jak ja zechcę — to on znowu strusił. Nie ubli-