Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/207

Ta strona została przepisana.

żając panu — ale on taki chyba z żydów jest? Aha — to on przyjechał — a strzelbę z sobą przywiózł, a Niemce są?
— Pocóż ci strzelba i Niemcy?
— Jakto: poco! To ja za te strzelby w wodę lazł, nabój kaczego śrutu w bok dostał, krwią spłynął — miesiąc w pościeli gniję i ma zostać ich racja! A niedoczekanie. Jak nie chcą do turmy iść — to ja na taki mir przystanę. Na tamtą niedzielę — popłynę do naszego młyna — i czekać na nich będę. Niech wszyscy trzej przyjadą — i strzelby mi przywiozą i oddadzą. Zobaczą ludzie, że moja racja — to już ja im sąd podaruję!
Roześmiał się Motold i mimowoli rzekł:
— Zuch jesteś. Powtórzę mu twój warunek. No, a cóż wesele? Będzie na Zielone Święta?
— Chyba, że będzie. Cholera dziewka, ale w tę porę, jak ta okazja się stała, to strach jak lamentowała, jednakże szkoduje mnie, a potem dwie nowiutkie koszule podarła na szmaty do rany. Baba, panie, co płótna nie żałuje dać — to już widać lubi. Chytra bestja, jak teraz bez mocy leżę, to codzień wpadnie i «sokolikiem» zwie, i po łbie gładzi, taka sobie bezpieczna gadzina.
— Może mój szwagier ciebie odwiedzić?
— Na czorta mi on? Po naszemu nie gada, ni rozumie, jak o nim pomyślę, to jakbym dziegciu zjadł, pluć chce się.