Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/21

Ta strona została przepisana.

— Co ci się Zośko, stało? — rzekł Wilszyc. — Odmawiasz swego podpisu na dziale — niezgodę i kwasy wnosisz do rodziny — w dzień pogrzebu ojca, czy to się godzi?
— Żadnych spraw w dzień pogrzebu bym nie wszczynała. Lucjan wie, kto zaczął tę kwestję.
— Karol zaczął — to prawda — ale widzisz, wejdź w nasze położenie. Ja mam palące długi — on chce się o Sterdyńską upewnić.
— Ja także radam prędzej mieć zapewniony los — i niczego nie żądam więcej, niż mi się z prawa należy. Jestem podlejszego gatunku spadkobiercą, dostaję czternastą część. Dajcie mi ją, a zaraz, co chcecie podpiszę.
— No, przecie Karol daje ci tyleż, co Bronce, dziesięć tysięcy rubli.
— Po pierwsze, daje mi tylko utrzymanie do wyjścia zamąż, czyli, że jeśli zamąż nie pójdę, będę do śmierci na jego łasce i opiece — a ja łaski nie potrzebuję, a opiekować się sobą potrafię i sama. A po drugie, co znaczy ta suma dziesięć tysięcy? Kto ją zdecydował i na jakiej zasadzie? Może mi za wiele raczą dać, ja chcę tylko mojej czternastej części.
— Jakże to? Ile ją rachujesz?
— Pięćset trzydzieści pięć morgów ziemi z Woronnego.
— Ziemi?! I tyle! Oszalałaś. Któż będzie kroić majątek na kawałki, dla córek. A synom co zostanie? Toby po kilkunastu latach, ani je-