Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/210

Ta strona została przepisana.

— Nie. Głowa mnie boli.
— Co za przepyszna dziewczyna. Co za formy, co za oczy, co za karnacja. A toć upić się można, tylko patrzeniem na nią. Uh — jaka smaczna, jaka bajecznie pociągająca tym pozornym spokojem i miarą, przy takich oczach. Uważałeś jej oczy — ich zawrotną głębię! Mówię ci nie pamiętam, żeby mnie jaka tak piorunem nerwy wzięła... Brr — jak mi się jej chce!
— Trzeba być tak dwunogą rachunkową książką jak ty, żeby nie zwrócić na nią uwagi.
— Znam ją od dziecka.
— Żeś się z nią nie ożenił? Prawda — nie mogłeś z powodu interesów. Ale, że dotąd jej nikt nie wziął. Oczu nie mają tu ludzie.
— Może była tobie przeznaczona.
— Kobieta przeznaczona jest temu, kto jej zechce — roześmiał się Nolten.
— Więc zapewne nie wyjedziesz w tym tygodniu?
— Ani w następnym. Mam tu ważniejsze zajęcie. Ty masz i tak jechać do Mili — wstąpisz po drodze do Łodzi i załatwisz bieżące sprawy. Jestem już w tem położeniu, że moje kapitały same się mnożą — a tego interesu przez prokurenta nie załatwię.
I zaczął gwizdać — a potem spytał:
— Nie mam pojęcia, jaki to «genre» takie panny ze wsi. Na co się je bierze?
— Jakto, na co? Na żony.