Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/226

Ta strona została przepisana.

uregulować. Że zaś ty wyjechałaś i za powrotem podziękujesz osobiście za wspaniały dar.
— Dziękuję ci. Obiecałaś im swoją wizytę. Pozwalam ci i w tem mnie wyręczyć i daruję ci za to krowę. Jeśli i reszta nowin będzie równie w skutkach przyjemna, to nie jedź po nie do młyna.
— Drugą ci rzucę jak Part strzałę — sam zmykając. Karolowie mają być u ciebie z wizytą.
— Ciekawam, czego ci potrzebują? — rzuciła niechętnie.
— Zapewne, że nie z potrzeby serca.
— O! co do tego nie mam wątpliwości. Proszę panów na obiad.
— Interesu pana Karola może ja się domyślam — rzekł Motold. — Spotkałem go w powiatowem mieście i mówił mi, że ma przykrą sprawę z długoletnim arendarzem, który sobie przywłaszczył kawał ziemi i karczmę. Nawet wyznam, że gdy mnie pytał o radę, jak postąpić — powiedziałem: zwróć się pan do siostry, może będzie pamiętać o jakiej umowie, lub będzie wiedziała o istnieniu dokumentu. Na to mi rzekł z wesołością trochę udaną: Będę tedy zmuszony iść do Kanosy. A jam go pocieszał, że więksi od nas tą drogą chadzali. Nie wygląda pani bardzo zachwycona tą moją misją pojednawczą.
— Dobrześ zrobił. Niech Karolek z tonu spuści — rzekł Wacław.