Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/230

Ta strona została przepisana.

się. Mnogie lata panom rzeknijcie i ustąpcie z komory.
Ale chłopi, mimo pijaństwa, taki mieli respekt dla «grafa», że na jego widok opróżniła się natychmiast komora, gospodarz chatni i synowie zrzucili z siebie odświętne świty, zasłali niemi ławy, tok pod stopami i, nie wiedząc, jak okazać radość i honor, który ich spotkał, jęli bić pokłony niskie, aż ich płowe długie włosy zamiatały ziemię i trwałoby to niewiadomo jak długo, gdyby ich Kasjan nie rozegnał, a przed panami sam nie zastawił poczęstunku i nie poprosił o skosztowanie korowaja.
— Dziś wieczorem już jedziecie do siebie? — spytała Zośka Likty — ale ta odurzona, zmęczona, na pół przytomna, jakby nie zrozumiała i Kasjan odpowiedział:
— A już, nareszcie. Wymordowali oni nas pokłonami i ceregielami, ja ich spoił, że jutro ni jeden nie ruszy łapą, baby pochrypły od śpiewania, zadeptali na śmierć jedno dziecko. Iwanowi połamali żebra, Semenowi odgryźli palec, Naumowi oberwali ucho, do krwi się pobiło z dziesięciu, to już dosyć im będzie na długo wspominków wesela mojego. Już mi dosyć siedzieć za stołem, kłaniać się, wolałbym na cudzem być.
— Aleś dziewczynę na schwał dostał! — rzekł Motold.
— Zdrowy kawał baby! Ale też i chryi