Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/233

Ta strona została przepisana.

— Nosi okulary i ma bliznę na policzku.
— Znasz go?
— O bardzo dobrze! — odparł dziwnym tonem Wacław.
Było coś takiego w tym tonie, że Motold nie spytał o nic więcej — zapanowała chwila ciszy, przerywanej pluskiem wioseł.
Nagle Wacław rzekł:
— A kogoż on ma teraz przy sobie — zapewne siostrę, a może żonę?
— Nikogo. Nawet to był dla mnie punkt ujemny zrazu. Mam do familijnych urzędników większe zaufanie.
— Jakto, więc w jego rękach bywają twoje pieniądze?
— O, i grube czasami.
— No, to bądź przygotowany, że cię okradnie z gotówki i pofałszuje twoje podpisy. Jeszcze bądź rad, jeśli przezeń nie wpadniesz do kryminału.
— Skądże u licha to przypuszczasz?
— Skąd? Bom w tych szponach był i wyszedłem ze wszystkiego odarty. Wtedy miał siostrę.
— To on te twoje weksle pofałszował? — zawołała Zośka. — Jakże do tego przyszło, czemże on był dla ciebie?
— Czem? Bratem swojej siostry.
Przestał wiosłować i dodał:
— Radzę ci Kostek, godziny nie czekaj. Wra-