Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/234

Ta strona została przepisana.

caj do domu, jedź do Gdańska, cofnij mu prawo działania w twych interesach, wygnaj go, a powiedz mu tylko, że Wacław Janicki ci wszystko opowiedział. Więcej nie trzeba, on wtedy zniknie, nie będzie protestować. Żebyż choć nie było zapóźno.
— Toś mi dopiero strachu napędził. Toć tam jest obecnie mego drzewa na pięćdziesiąt tysięcy.
— Dopłyniemy do Szafranki. Niech pan czyni, jak on radzi — rzekła Zośka.
— Ja nie radzę, on musi tak czynić!
Wacław wziął się znowu do wiosła, łódź ruszyła chyżej. Mignął w przelocie, miesiącem osrebrzony dom Zośki. Motold spojrzał ku niemu i rzekł:
— Jakieś fatum jednakże nie daje nam odbyć pielgrzymki do owej Kazimirki.
— Jeśli przeznaczone, będziemy! — rzekł Wacław i jakąś gorączką objęty, parł łódź całą siłą ramion.
Przybili wprost straży. Motold uścisnął ich dłonie i wyskoczył.
— Daj zaraz znać o rezultacie — zawołał Wacław.
— To tylko materjalna strata. Troski niech pan ze sobą nie bierze w tę drogę — dodała Zośka.
— Już nie wezmę — odparł, patrząc za oddalającą się łodzią. Gdy stała się tylko punktem