Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/239

Ta strona została przepisana.

rządkować, ale gdy nie wracał, mniemaną siostrę opadła zgraja kredytorów. Zacząłem płacić — zadłużyłem się, ludzie się dziwili, na co pożyczam, ale wierzyli mi — miałem już niezłą klientelę; wziąłem się znowu do pracy, ale przyszła refleksja, myśl, podejrzenia. Wtedym raz pierwszy spytał żonę o przeszłość jej i brata — opowiedziała mi jakąś dziwną historję. Rodzice wcześnie ich odumarli, oni cierpieli biedę; ścisłych dat, faktów, nazw nie było w tej opowieści. Nie napierałem więcej — jakiś lęk, przeczucie złe mnie ogarnęło. Przejrzałem papiery od ślubu — nazwisko było to samo — wiek inny, to mniejsza — żadna kobieta nie powie prawdy w tym przedmiocie, takie kłamstwo trzeba wybaczyć. Alem ja czuł, że kłamstw jest więcej — jam już, kochając jeszcze, badał, wątpił. Mnie już dolegała tajemniczość, jej prośba, by wyjechać w inne strony; jej czasami nagły niepokój, strach; jej oczy znowu rozpaczne i smutne, jej osłupienie, łzy. Męka się rozpoczęła — nie mogłem już wierzyć.
No i grom przyszedł. Trafił mnie się znowu interes w zarządzie kolei — i naczelnik, który mnie znał, rzekł poufnie:
— Podobno i pana oskubał Bronikowski. Dobrze, żeśmy go się pozbyli, ale stary Mironowicz ten go popamięta.
— Dlaczego?
— Nie wie pan? Z żoną jego uciekł. On