z tego, a raczej z tych żyje. No, niech pan nie udaje — i pan mu zapłacił za poprzednią.
I to koniec — zapłaciłem — więcej nic, tylko to — było prawdą — w to musiałem wierzyć. Gdy mi ojciec te sfałszowane moje weksle w oczy cisnął, już nawet nie mogłem cierpieć, ani czuć cośkolwiek. Zapłaciłem i za to.
— I opuściłeś ją? — spytała Zośka.
— Nie. Wiesz — stało się całkiem inaczej, jak się zdaje. Przyszedłem, powiedziałem jej: wiem wszystko; stała, patrzała na mnie jak skamieniała, potem, nic nie rzekłszy, wyszła. Ocuciłem się nad ranem, następny dzień spędziłem, jak każdy pozornie i byłem zwykłym człowiekiem — nie dałem ze siebie pastwy ludzkim językom.
— I nie pytałeś o nią, nie szukałeś! A jeśli jedno było prawdą — jej uczucia — jeśliś ją ukarał za niedolę, za niewinę? O Wacku, a jeśli ona na śmierć poszła od ciebie?
— Zapłaciłem — takim, jak ona, tyle się należy.
— A mówisz, że ci szczęście dała, marzenie, raj? Czy dlatego, że «taka» i za to jest taksa? Jej lęk, jej milczenie, jej fałsz — toć może była zgroza zmory przeszłości, zgroza klątwy żywota, pożądanie odkupienia w uczuciu! Ona cię nie zdradziła — ona się tylko bała ciebie stracić — ona chciała żyć, jak każdy człowiek. I żoną twoją była, tyś sam ją uznał
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/240
Ta strona została przepisana.