godną siebie, gdyś tylko ją znał — nie etykietę hańby, którą jej los wypalił na dożywotnie zatracenie. Wiesz — jeśliś teraz nieszczęsny i cierpisz — to cierpi twoja dusza za ten czyn bezlitosny. I daj ci Boże, żebyś nie cierpiał do końca, jeśli jej już niema na świecie. Jeśli żyje, ratunek dla ciebie jest. Odnajdziemy ją, ja sama wyszukam.
— Oszalałaś! Ty jej szukać będziesz? A wiesz gdzie?
— Wiem. Na cmentarzu, lub w uczciwej nędzy. Gdzieindziej już jej nie będzie. Taką ją widzę z twej opowieści, taką rozumiem twą wybraną i taką znajdę. Jeśli nie żyje, to ci powiem, a jeśli żyje — jak siostrę pozdrowię. Biedaku, rozumiem, coś cierpiał i co cierpisz.
— Zośka, jak ty cudacznie rezonujesz!
— Ja nie rezonuję, ja tak czuję. Mnie się to zdaje tak słusznem i prostem. Rozumiem ją — postąpiłabym tak samo. Ludzie są źli, występni, przewrotni, powiadają pesymiści — nie. Ludzie będą dobrzy, byli dobrzy, gdy tylko nimi mogą być. Złość ludzką ludzie czynią. Kobieta, dla której byłeś dobry, która kocha, nie zapomni twej dobroci, nie sprofanuje swego kochania.
— A jeśli nie będzie mogła być dobrą? To twoje własne zdanie.
— Pobijesz mnie w dyspucie — ale co zrobię! Ja wierzę, że ta twoja wytrzyma wszelkie próby.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/241
Ta strona została przepisana.