Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/244

Ta strona została przepisana.

całkiem durna — ale zawsze babska głowa a owcza, to jedno.
— No, a jakby się pobrali — toby dopiero państwo było — bo to gadają żydy, że graf ino komisarzuje, a Łasick tego ryżego.
— Ehe — prawda — komisarzowałby graf — czymbarom. Ot, cierpi to plugastwo przez żonę! Aj, żeby on mnie się poradził, jaby jego nauczył, co z nimi zrobić.
— No, co?
— Byłaby rada — splunął Kasjan w wodę
— No, a mój pan co robi? — zagadnął Miron. — Może gdzie do panienek dojeżdża?
— Uj — z niedającem się opisać lekceważeniem — odparł Kasjan — albo to żywe stworzenie, ten twój pan. Z pnia go kozikiem wystrugali, a nie kobieta porodziła. On nietylko o panienkach nie myśli, ale nawet za najgładszą dziewką się nie obejrzy. Czyta, w czółnie się położy i chyba śpi, bo coby robił tak godziny, ptaszki ze skóry obdziera, trawy suszy, poco jemu panienki — stara Parczewska w sam raz dla niego kompanja.
— A pocóż panienka mnie pytała, czy dach nie cieknie na domu po posesorze?
— Pytała? — zdziwił się Kasjan — a czemu mnie o tem nie mówiła? — dodał urażony.
— Bo ty wtedy po weselu w pierzynach Likty spał — a ja panienkę odwoził do miasta. Do ciebie było wtedy gadać, jak do pnia.