Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/246

Ta strona została przepisana.

zalękniona chybotaniem łodzi. Tedy Zośka podała jej rękę i rzekła wesoło:
— Śmiało, tu się niczego nie lękaj. Jesteśmy u siebie!
I zwróciła się do Kasjana.
— Likta jest?
— Niema. Powlekła się do Sydorów z babami trajkotać.
— I panicza niema?
— Niema.
— To dobrze. Zabierzcie rzeczy i na prostki przeprowadźcie nas do Ługów. Pamiętałeś o reperacji domu, Mironie?
— Tak jest, wedle rozkazu.
— No to jazda!
Zapłaciła wioślarzy i ruszyła pierwsza. Nowo przybyła przytuliła się do niej, ruchem wystraszonego dziecka, a Miron z Kasjanem, obładowując się tłomokami, zamienili swe spostrzeżenia.
— Nie sługa, bo ani się obejrzała za rzeczami.
— Musi być prawdziwa pani, bo bardzo cienka i rękawiczki nosi.
— Niczego sobie, taka chuderlawa i biała, jak pany lubią. Co ona będzie w Ługach robić?
— Panować tobie — zobaczysz! Jaby jej taki na moją panienkę nie handlował. Kraski nie ma, truśliwa, drepce jak indyczka, miastowe jakieś heho. Tyle to u nas na ziemi warte,