Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/248

Ta strona została przepisana.

— Bronkę znalazłam na ruinach sklepu, dzieci chore, graty opisane przez komornika. Lucjan już tam był i oboje zdecydowali procesować spólniczkę. Po rozejrzeniu się w sprawie potrafiłam ich przekonać, że rezultatem procesu będą tylko koszty. Szczęściem, że jak ich znasz, tych dwoje łatwo namówić, żeby nic nie robili, tembardziej, gdy się ofiaruję za nich robić. Otóż graty zostawiłam komornikowi. Bronkę z dziećmi zabrał na lato Lucjan, a że słyszeć nie chce o zamieszkaniu na stałe mi wsi, że bez Warszawy żyć nie może, że dzieci już się uczą, zobowiązałam się w twojem i swojem imieniu dawać jej rocznie sześćset rubli, a Lucjan obiecał płacić za chłopca gimnazjum, i namówić Karola, żeby także paręset rubli dołożył.
— No, dobrze, ale dlatego siedziałaś trzy tygodnie?
— Gdym się ich pozbyła, szukałam twojej żony.
— Chyba takie warjackie pomysły mogły ciebie trzymać i dłużej.
— Nie. Znalazłam bardzo łatwo.
— Więc żyje — rzekł bezdźwięcznie. — Zapewne nawet dobrze jej się powodzi. Ładna była i jest młoda. I śmie nosić nasze nazwisko może?
Zośka zmarszczyła brwi i rzekła jakby nie zauważyła przerwy.