Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/26

Ta strona została przepisana.

— Jakaś ty chciwa i interesowna, Zośka. Co się z ciebie przez te kilka lat zrobiło!
— Żyłam z ludźmi, więc jestem zła. Gdy znowu sama zostanę w tej pustce, którą mi wydzielą, poprawię się. Teraz mi ino dziób i szpony potrzebne. Nie myślę, że się mnie boją, ani tego potrzebuję. Muszą mi dać, czego żądam i ani sumienie, ani Pan Bóg mnie zato karać nie będzie, o to jestem spokojna i idę spać, czego i tobie życzę.
Zaczęła się rozbierać, zdmuchnęła lampę, zapanowało milczenie, po chwili z za parawanu znowu się ozwał szept:
— Zośka, jakże ty mi radzisz? Bo ja nie wiem, Lucjan naprawdę zginie, opowiadali mi wszystko szczegółowo, oni wiszą na włosku.
— Ty ich na tym włosku powiesiłaś?
— Nie o to chodzi, ale jakże ich gubić! Brat rodzony.
— A twój Władek i Marylka czyi rodzeni? Poco się mnie radzisz? Powiedziałam ci raz, jak myślę, potem tamci cię przekonali, jutro, jak cię zbuntują, zerwiesz i ty ze mną wszelkie stosunki, więc poco mam się darmo fatygować? Tyś do walki nie stworzona, płyń z falą. To ci tylko obiecuję, że jak ta fala wyrzuci cię, jako rozbitka, na piasek, mój dom — twój dom i twoich pędraków. A nie uczynię tego, żeś mi siostra, ale żeś kobieta i słaba. A teraz śpij!
Ale Bronka nie chciała spać, poczęła płakać.