Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/266

Ta strona została przepisana.

nia zgrozy, rozpaczy, wrócił na pobladłą twarz. Zęby szczękały, jak w febrze.
A wóz pędził — były już w Ługach.
Tedy jeszcze raz zaklęła ją, by się uspokoiła, opamiętała; przekładała, że jej nic nie grozi, a widząc, że nie przemoże śmiertelnej paniki, zdecydowała się jechać prędzej do domu, Wacława przysłać, lub pozbywszy się Noltena wrócić wieczorem.
Sama, mimo wielkiej woli i panowania, czuła się rozdrażnioną, złą na siebie, że samochcąc wywołała komplikację i w najgorszem usposobieniu wylądowała przed swą osadą.
Nolten z Wacławem przywitali ją na brzegu. Nie mogła zamienić z bratem żadnego poufnego słowa, rozmowa stała się ogólną, ale czuć było, że pomimo zachowania form, każde z nich myślą było nieobecne. Wreszcie Zośka zrozumiała, że Nolten wylew swych uczuć chowa na sam na sam z nią i przechodząc, szepnęła bratu:
— Zostaw nas samych na chwilę — nie długo.
Spostrzegła niezmierny podziw w jego oczach, ale usłuchał i po chwili wyszedł. Wtedy Nolten odrazu rzecz zagaił, bardzo zręcznie i swobodnie.
— Dziękuję panu za honor i zaszczyt — odpowiedziała. — Ale myślę, że jeśli nie dziś, to w bardzo niedalekiej przyszłości wdzięczny mi pan będzie, żem odmówiła tej fantazji. Bo to tylko fantazja, któraby się skończyła bardzo prędko drapieżnym rozdźwiękiem. Za długi ter-