Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/27

Ta strona została przepisana.

Zośka udawała zrazu, że tego nie słyszy, wreszcie zawołała:
— Czego ty beczysz? Czego ty chcesz? Mówże, słucham.
— Taka sama jestem, taka nieszczęśliwa sierota. Ani pomocy, ani rady, ani oparcia, taka sierota — powtarzała Bronka wśród łkań. — Żeby jeden przyjaciel, jedna dusza życzliwa. Wszyscy mnie odstąpili, nikt nad moją dolą nie ma litości.
— Bronka, słuchajno — kogo ty obwiniasz? Prawda, tobą kierować trzeba, ale czyś ty się kiedy kierować dała? Nie masz siły ani woli, a masz upór. Podłe twe położenie, nie przeczę, ale pocoś je sobie urządziła. Czy ci nie wstyd teraz lamentować! Gdy się Krukowski zaczął wokoło ciebie kręcić — nie perswadowali ci wszyscy, że blagier, że próżniak, że nic nie posiada i że suchotnik? Uparłaś się — poszłaś za mąż. Potrzebne ci to było?
— On mnie tak kochał, tak prosił!
— To dopiero racja!
— Ty nic rozumiesz tego. Ty nie masz serca.
— Takiego, żebym je komu dawała, dlatego, że prosił, to nie, dzięki Bogu. No i na tobie dowód, że nie warto. Dużo ci przyniosło małżeństwo?
— Żeby Leon żył, miałabym obrońcę i opiekę.
Zośka aż porwała się i usiadła na łóżku.
— Bój się Boga, Bronka, czyś ty pamięć straciła! Jakimże on ci był obrońcą i opieku-