widno jej tyle odmierzone było. Nikogo z panów nie było, komisarz ludzi pędzał. Wódki nie żałowali, ale żeby pan był, toby ochotniej szło. Nu, ja zdrowo się narobił, da mnie baba za odzież i koszulę. Bez kija i na oczy się jej nie pokazuj, bo zasokoczy. Trzeba jutro panience być nad wieczorem we młynie — mąkę i rybę do Filipowa wyprawić.
— Będę! — odparła.
I była i stamtąd do Ługów dojechała i wynajdywała roboty i zajęcia, byle nie być samą z myślami.
Wieści od Wacława nie było, bo telegraf był aż w powiatowem mieście, a list szedł tygodnie w te odludzia, więc trzeba było pracować i czekać.
W niedzielę następną Zośka po obiedzie czytała u okna, gdy psy podniosły gwałt, więc wyjrzała i zobaczyła w zatoce czółno, a w niem o dziwo: Bronkę i Karola.
Po chwili przykrego zawodu, że to nie tamci wracają, wyszła na spotkanie gości i powitała ich uprzejmie, nie okazując ani zdziwienia, ani szczególnej radości, prosto, jakby się wczoraj rozstali.
Oboje poczęli się zachwycać urokiem jej siedziby i Karol natychmiast się wytłómaczył, że mieli być z żoną, ale ona «już nie wyjeżdża», lecz gdy tylko stan zdrowia pozwoli, marzy, by się z nią zapoznać.
— A gdzież Wacław? — obejrzała się Bronka.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/275
Ta strona została przepisana.