Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/277

Ta strona została przepisana.

— Nie lękaj się, nie zapełni. Będzie zawsze więcej amatorów towarzystwa i stosunków.
— No i naturalnie wziął pewnie bez funduszu.
— Nie wiem. Zdrowa jest, pracowita, skromnych wymagań, o pieniądzach my tu prawie nie wiemy, nie bardzo nam potrzebne.
— No, proszę — to skandal. Wacław żonaty. I nie myśli wcale wprowadzić żony do rodziny, oddać wizyt, przedstawić jej nam? A dzieci są?
— Nie. Co on myśli, a czego nie myśli w tej kwestji, wypadania i niewypadania — nie wiem. Napisz do niego, to ci odpowie. Tymczasem zdrożeni jesteście i głodni, chodźcie co przegryźć, zanim obiad będzie.
— Jak tu u ciebie ślicznie! — rzekła Bronka — ale straszno. Jak ty się nie lękasz tak mieszkać sama — jabym umarła ze strachu pierwszej nocy.
— To prawda, kamienica bez stróża, na rogu niema stójkowego, okropność — śmiała się Zośka.
— Jak sobie chcesz — wtrącił Karol — jabym się tu z nudy powiesił. Żadnego sąsiedztwa, ani żywego ducha — nigdzie pojechać, rozerwać się.
— Poco mam się rozrywać? — wolę być cała.
— No, chyba dasz się namówić, odwiedzisz nas, nie czekając wizyty Niny, nie będziesz się ceremonjować w rodzinie. Zobaczysz, com zrobił z Woronnego, nie poznasz, takem wycywilizował.