Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/283

Ta strona została przepisana.

Poszedł do kuchni i musiał dobrze wypić, bo gdy wstąpił po list, rzekł:
— Czy panienka nie wie, jak ten pan się nazywa z Borówki?
— Nawet nie wiem o żadnej Borówce.
— Aj, szkoda — toby był w sam raz prystupa dla panienki. Co to za pan — taki!
Tu podniósł rękę nad głowę o łokieć...
— Służyłeś u niego?
— Nie — ja tam raz wędlinę wziął. Będzie temu lat cztery, od paschy.
— Jakto wziąłeś — ukradłeś!
— Wziął z wędlarni. Złożyłem w worek, wyniosłem i wszystkoby dobrze poszło, ale nie zmieścił się do worka połeć słoniny — licho mi nadało po niego wrócić. Noc była ciepła, czeremszyna kwitła, żaby sokotały — z tego to i ten pan zamiast spać, gdzieści chodził, pewnie do dziewek, bo to ich pora. Natknął się na mnie, jakem z tym przeklętym połciem wyłaził z wędlarni. Hospody, jak on mnie zwalił, odrazu czuć było, że to prawdziwy pan złości nabrał i młóci. Aj, żeby on tu do nas nastał za pana, tobym ja jemu służył. Wyrwał się ja i uciekł, ale tydzień czuł tę rękę i nie podpalił mu gumna, rzetelny pan, po sądach nie włóczył, świadków nie wołał.
— Możeś mu nawet wędlinę odniósł?
— Nie — wędlinę to taki ja zjadł — nie on! — roześmiał się triumfująco drab. — A pa-