Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/284

Ta strona została przepisana.

nienka niech jednak o tym panu pomyśli. Ja się rozpytam, czy on chłopiec, czy żonaty.
— Dobrze, dobrze. Tymczasem ruszaj żywo, żeby pan list dziś dostał.
— Już jadę — nie rozbudzę — spać nie będzie. Niech panienka będzie spokojna. Jutro rano odpowiedź przywiozę.
— Pan sam zapewne przyjedzie.
— Aha, akurat — niech panienka czeka!
I z tem wyszedł, śmiejąc się i nazajutrz triumfujący przywiózł — tylko list.
— Nie mówił ja! Kartę pan dał. Obiecał przyjechać w niedzielę.
Zośka pokręciła głową, zawiedziona nie na nim, ale na niej, lecz już wieczorem zawód minął.
Przypłynęli oboje jacyś poważni, a rozpromienieni, jak ciche, a cudne niebo po burzy.
Kobieta przygarnęła się do niej, w milczącem spojrzeniu dając bezmierną wdzięczność i serce, Wacław jej ręce ucałował, co mu się nigdy nie zdarzyło.
— Zatęskniliśmy za tobą i zaniepokoił mnie twój list. Co się stało, jaki masz interes?
— Karol i Bronka byli podobno?
— Byli, ale nie o nich chodzi. Wiesz, że Motold owdowiał.
— Czytałem nekrolog w gazecie. No, takie życie i pożycie! — machnął ręką.
— Ale ludzie powiadają, że musi sprzedać