Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/285

Ta strona została przepisana.

Łasick, zachwiany w interesach. Teraz ten pożar — posag żony musi zwrócić, ludzie go odstąpili.
— Bydło!
— Sam został.
— Nie wiesz, czy jest w Łasicku?
— Nie wiem — można posłać, spytać.
— Nie, pojadę zaraz sam. Będzie nas dwóch.
— Dam ci Kasjana — najprędzej dowiezie.
— Dziękuję ci. Małpa dokuczliwa. Mam Mirona. Ty mi Zosię nakarm i uśpij, bo biedactwo zdrożone.
Zaraz też w łódkę siadł i popłynął. Noc była, gdy wylądował w parku łasickim, i nie świadomy położenia, długo błądził i nawoływał zanim znalazł nocnego stróża.
Dowiedział się, że graf tegoż dnia przybył i zapewne jeszcze nie śpi, bo jest światło w gabinecie. Kazał się tedy meldować. Po chwili Motold wyszedł do sieni widocznie przerażony.
— Co się u was stało? — spytał, witając.
— U nas — nic, ale zato u ciebie tyle się stało — że mogę być z pierwszą wizytą w nocy.
— To do was podobne. Dziękuję ci. Dopieroś pewnie i ty wrócił?
— Wczoraj.
— I nie sam już jesteś?
— Nie.
— I to do ciebie podobne. Ręczyłem za ciebie pannie Zofji. I dziś już tu jesteś. Ja zaś