Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/286

Ta strona została przepisana.

jestem już zupełnie sam, i zapewne już nie długo tutaj.
— Gadanie! Przecież nie rzucisz pracy całego życia.
— Muszę. Ale chodźże do gabinetu. Jest herbata i wino — rozgościmy się. Siedziałem nad rachunkami właśnie.
— Pożar ci dojechał — rzekł Wacław, gdy zasiedli u biurka zarzuconego papierami z paru tygodni nagromadzonemi.
— Materjalnie tak, haniebna klęska, ale moralnie jestem do niczego już niezdatny, i dla tego muszę likwidować interesa.
— No, więc co zamierzasz?
— Sprzedać Łasick, spłacić wszelkie zobowiązania.
— To drugie zrobić musisz, ale tego pierwszego ani musisz, ani możesz. Pokażno bilans, daj mi ołówek i zacznijmy rachować, tak aby ziemię utrzymać. Musi zostać, nie kupowałeś jej, więc nie sprzedasz. To sobie postaw za autorytet.
Motold się uśmiechnął blado i jak ktoś, kto ustępuje przez grzeczność, począł dyktować z leżącej na biurku notatki.
Długi czas tylko cyfry, daty, sumy słychać było; gdy skończyli, Wacław sumował nad papierem, potem się zamyślił, wreszcie rzekł:
— Na razie trzeba ci sto tysięcy.
— I dwakroć Noltenowi. Żąda natychmia-