Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/288

Ta strona została przepisana.

żeniu i nadal uczynimy plan. Najważniejsze, żebyś ty wypoczął. Jaki miałeś zamiar po sprzedaniu?
— Mam zapewnioną posadę techniczną.
— To ją zaraz obejmij. Ot, niezwlekając, jedźmy do powiatu. Ty mi dasz plenipotencję, ja się rozejrzę o pieniądze i rozjedziemy się. Ty w świat, ja na twe miejsce. Nie masz pojęcia, jak pilno mi do czynu.
— Szczęśliwyś!
— To właśnie. To rozwiązanie zagadki bytu. Źle się robi, mało się robi, lub nic się nie robi tylko dlatego, że ogół składa się przeważnie ze słabych, niezdrowych, znękanych, jednem słowem nieszczęśliwych. Każdy się wlecze, bo musi — mało, bardzo mało kto, bo chce, bo się cieszy, bo śpiewa mu w duszy ochota. Jam takim był długie lata — ożyłem.
Zamyślił się i dodał z dobrym uśmiechem.
— Nie sam. Miałem druha, bo inaczej Zośki nie nazwę. Za łeb mnie wyciągnęła, zmusiła żyć i wierzyć. Było nas troje wtedy w Warszawie, pamiętasz? No, to i zostańmy razem.
Wstał i uścisnęli się w milczeniu.
— Panna Zofja cię tu przysłała? — spytał Motold.
— Przyjechałem z żoną wczoraj do Ługów. Już w nocy miałem od niej kartkę, że ma ważny interes. Wiedziałem, żeś stracił żonę, alem nie