Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/293

Ta strona została przepisana.

i dodał ciszej: — Panienka wcale nic nie mówiła, ale onby inaczej nie posłuchał i wlókł panów do północy. Ot dobrze, że i graf jest. Pan pewnie zna wszystkich panów na okoliczność?
— O kogóż ci chodzi?
— O pana z Borówki, za Szczepkami — duży dwór.
— To rządowe, tam jest dzierżawca, Osuchowski pono.
— A czy on żonaty?
— Nie wiem napewno. Zdaje mi się, że żonaty.
— To kiepsko!
— Dlaczego?
— Tak ja myślał jedną sztukę urządzić, dla panienki. Swarzy się czasem, ale taka dobra, niechby sama nie była.
— Co? — znowu śmiechem parsknął Wacław.
— Czego się pan śmieje? To panu dobrze miód jeść, a drugich niech pszczoły tną, albo niech na pana patrzy i ślinę spluwa. Oho — jaki pan mądry. Panienka też miodu warta.
— Drugi swat. A to się do Zośki uwzięli. A toć panienka nawet nie zna tego z Borówki.
— Jak żonaty, to niech go licha mać zna, ale jakby jeszcze sokołem latał, to jaby go jakoś przymamił. Ja już panience tę rzecz gadał.
— To dziw, żeś wtedy osła nie oberwał.
— Nie, kazała sążnie stawiać i tak się rozeszło gadanie. Co to te słowo naprawdę?
— To bardzo głupie zwierzę.