Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/296

Ta strona została przepisana.

bez bodni, bez pierzyny, ot tyle tylko, że krasną tasiemkę u wianka ma. Nasz brat bierze, jak nagle zdrowa i mocna i czerwona — to taki nie narzeka nigdy. Żyd bierze choć żebraczkę, byle z rodu rabinów i także chwali się nią i uważa, jak rok długi. To jakby pan gust wziął i ochotę do biednej, to dlaczego panu ma być źle. Dobrze w karczmie za stołem siedzieć, muzyce kazać grać, dziewki poić, czerwońcami sypać — a bywa, że człowiek grosza nie ma i trzy dni nie jadł i lulki nie kurzył, a wypłynie na nasze wody, jak czeremszyna kwitnie, żaby rechoczą, ptak każdy darmo gra i takoż mu lubo żyć i nawet kraść nie pójdzie. Bogatemu złoto ukradną, a biednemu nic nie wezmą. Niech pan się nie stracha, choć biedna, a bierze, jak się spodoba, byle zdrowa była i robocza. Ot i dojechali my. Ciekawość, czy panienka jeszcze gniewna, czy już odeszła. Mam w łozach surmę schowaną — pójdę — zaduję, lubi słuchać.
Zośka musiała czatować i nasłuchiwać, bo ledwie przybyli, wyszła na ganek.
— Jesteś? Cóż słychać?
— Ano, jesteśmy obydwa. Bardzo się moja trapiła?
— Nie, byłaby spokojna, żeby nie ten Kasjan.
— A co? Jeszcze gniewna! — mruknął chłop — i zamiast lądować przytrzymał tylko łódź, aż wysiedli i dalej milczkiem popłynął.
Zośka podeszła ku nim. Miesiąc rosochy nad