czepcu i z miną uroczystą podała na stół potrawy. Kasjan wniósł samowar, a potem zostali we czworo i Wacław zaczął opowiadać żonie studenckie czasy w Warszawie, ich poznanie, koleżeństwo, wspólne marzenia i ideały, figle i studja, troski i zabawy. Każdy dorzucał słowo, wspomnienie. Co chwila było: pamiętasz to i owo? Tylko ani razu nie było: pamięta pan? ani: pamięta pani?
A jednak było wszystko dobrze, wszystkim wesoło i swobodnie, tylko gdy wypili herbatę, Wacław coraz goręcej patrzał na żonę a wreszcie rzekł:
— Chodź zaśpiewamy nasze pieśni — i poprowadził ją do pianina.
Zośka zaczęła sprzątać, Motold papierosa palił, nie mówili chwilę nic, aż pieśń ich ośmieliła, ta pieśń młodości bujnej i wolnej.
Śnieżna zadymka drogę zamiecie,
Nie zbłądzim póki razem!
I nie zginiemy w boju na świecie,
Hej, bracia, byle razem.
— Pani mi przysłała Wacława — rzekł Motold. — Dźwignąłem się i przyjąłem jego pomoc. Nie mam jeszcze siły wierzyć, że wybrnę, ale już chcę próbować. Dziękuję pani!
— A ja panu. Żeby pan się był poddał złej myśli, nie przecierpiał złej chwili, tobym musiała pogrzebać wiarę i szacunek dla pana, a toby mi było nieznośne. Cóż pan zamierza?