Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/308

Ta strona została przepisana.

— Kto to był? Nawet nie pan, ale taki, co książki pisze. Coby on u nas robił. Za pisarza do wołościby go oddali i tylkoby Sydorców nauczył prośby do sądu pisać. Jak lody puściły, to panienka tak się cieszyła, że ciągle śpiewała przy robocie.
— Mów więcej nowin, Kasjan — rzekł Motold, gdy chłop przestał.
Kasjan się zamyślił coby ciekawego powiedzieć i znalazł.
— Siano było drogie. Brali my po sześć rubli furę; starej Parczewskiej ząb wypadł i wnuka jej w sołdaty wzięli; ja puhacza dla pana złapał, panienka go chowa; tamtej niedzieli bakałarz żydowski w Filipowie się utopił. Naum go w sieci swej znalazł za Szafranką. Kto spamięta — tyle czasu pana nie było. Ale pan pogładział, pokraśniał. Musi pan jakąś dumkę ma. Jeszcze panu nie pora w ziemię iść, kiedy pan pozdrowiał.
— Ciężkom przeleżał, alem odszedł.
— Jest panu lat sorok?
— Bez pięciu.
— Pokazuje więcej, bo pan dużo na głowie miał. Ale dobrze pan się poprawił — i jasne ma oczy. Jeszcze pan szmat na białym świecie pobędzie. A żonkę pan sobie wypatrzył?
— Nie. Takeś mnie wtedy wystraszył przed twojem weselem.