Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/321

Ta strona została przepisana.

Zaśmiał się, skręcił ku Czaharom i dodał:
— A może się całkiem nie obudzi, to go tak w łódce zostawię, a sam ucieknę. Taki ci będzie najbezpieczniej. Ciekawość czy moje ptaszki jeszcze tokują.
Począł wypatrywać domu i mniej uważać na drogę, wskutek tego pławica uderzyła o pień podwodny, wstrząsnęła się, Wacław się obudził.
— Bodaj cię wilki rozpruły! — mruknął Kasjan pod adresem pnia logiczne życzenie — i w tej chwili skrzywił się, czując, że oberwie.
— Co to? Czahary? — zawołał Wacław — i ranek już! Gdzież ty mnie, gałganie, włóczyłeś całą noc?
— Na flisie już ptaków nie było — poleciały; tak ja podpłynął do Szczerby, może tam zapadły i na Szczerbie nie było — tak ja popróbował, czy niema na Tydni.
— Co ty mi łżesz, gałganie! Czemuś mnie nie budził? Coś ty za gałgaństwo urządził? Czekaj — ja ci pokażę — takie sztuki! Pijaku przeklęty!
— Bodajem szczerniał, jak ta ziemia, kiedym panu łgał. Złote sokoły na Czahary spadły, taj tokowały; zapóźnili się my — poleciały!
— Przybijaj! Porachujemy się, huncwocie! Już ja się dowiem, dlaczegoś ty mnie tu przywieźć nie chciał z wieczora.
— Co się pan ma rachować. Ja u panienki nie roczny sługa, a wieczysty. Mnie rozrachunek