Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/42

Ta strona została przepisana.

mnie wezwie. Ja, gdy sama zostanę — na swej ziemi, jak Anteusz będę silna. Będę czekać — umiem czekać — żeby się panu odwdzięczyć. I lwy czasem myszy potrzebują. Będę czekać!
Uśmiechnęła się to mówiąc i podała mu rękę i uścisnęła silnie jego prawicę. On słowa więcej nie rzekł i wyszedł.
Po chwili do izdebki wsunęła się uczennica Zośki — Emilka Suchońska, córka Bajkowskiej z pierwszego małżeństwa, dziewczyna osiemnastoletnia, o ile piegowata, o tyle próżna, — o ile ruda, o tyle głupia. Z matką była w bezustannej wojnie, bo wychowana w domu ojczyma, czuła się zupełnie wykolejoną obecnem stanowiskiem, wstydziła się «upadku», jak nazywała restaurację, i jeśli zgodziła się brać lekcje u Zośki, to tylko dlatego, że dogadzało to jej próżności, że panna Janicka jest u nich «guwernantką». Zresztą, ograniczona zupełnie, nie czuła do wiedzy ani zapału, ani potrzeby i po paru lekcjach Zośka poznała, że jałowy ten grunt, próżna praca chcieć uprawić. Zresztą Emilka kategorycznie oświadczyła, że ma narzeczonego, więc już żadnej nauki nie potrzebuje, tylko chciałaby «przypomnieć sobie» literaturę, bo jej narzeczony — pan Wilbik «inżenier przy kanale», bardzo lubi «wiersze». Uczyła się tedy wierszy i słuchała ziewając, wykładu Zośki o klasykach.
Czasami Zośka miała wyrzuty sumienia, że