Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/43

Ta strona została przepisana.

wyzyskuje Bajkowską — ale gdy spojrzała po klitce, gdy z zimna nie mogła usnąć — a resztek restauracyjnych nie była w stanic przełknąć, skrupuły cichły i słuchała obojętnie deklamacji Emilki. Zresztą poprzednio w tej klitce mieszkały gęsi, które Bajkowska tuczyła dla swych gości — więc Zośka w dalszym ciągu tuczyła wierszami drób domowy dla pana Wilbika i czuła, że nic więcej ludziom tym nie potrzeba. Zasiadła tedy Emilka do lekcji — zaczęła «wydawać» «Czarny szal», «kawałek» swego wyboru, utykając co parę słów, a Zośka cierpliwie sto razy ją poprawiała i dopowiadała — lub tłómaczyła, aż wreszcie Emilka dobrnęła do końca i poprosiła o nowy «kawałek», tylko żeby był «romansowy».
Z proponowanych przez Zośkę, wybrała po długim namyśle i wahaniu «Świteziankę« i poczęła ją odczytywać.
— Wilbik może się domyśli co to jest, Mickiewicz pewnieby nie poznał — pomyślała Zośka po bezowocnej lekcji deklamacji.
Na zakończenie lekcji — by uniknąć wykładu literatury, Emilka zaczęła rozmowę.
— To ten prawdziwy pan Motold był u pani? Ja myślałam licho wie co o nim — a on sobie taki, jak każdy. Nawet brzydki już i siwy. Kudy jemu do inszych kawalerów.
— On też nie kawaler.
— Ja wiem — ale tyle o nim gadają. Myślałam — że taki piękny, okazały — a to na-