Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/45

Ta strona została przepisana.

się także, tylko wcale inaczej i tak zeszły na dół, do prywatnego mieszkania Majkowskiej, na spóźniony obiad. Zasiadła do niego Zośka, rada ciepłu, pokrzepiona widzeniem z Motoldem, że jej aż się śpiewać chciało z dobrej nadziei i otuchy — gdy wtem wpadła Bajkowska, poprzedzając jakąś kuso ubraną damę i zawołała od proga:
— Ot i jest panna Janicka. Proszę panią. Miłego gościa prowadzę. Zaraz jeść każę podać. Proszę — proszę — niech panie tu się bawią.
— Emilka — zastąp mnie przy bufecie — ja idę do kuchni — przywieźli tuszę na pekelflejsz?
I wyleciała — a Zośka popatrzała na nowoprzybyłą — zdziwiona, potem wahająca i dopiero po głosie poznała.
— To ty, Stefa? Skądże cię bogi niosą?
Ucałowały się i nowoprzybyła poczęła mówić prędko.
— A toś mnie ledwo poznała. Musiałam dopiero zeszkapieć. Tyś się nie zmieniła. Ten sam zuch. To dopiero kawał drogi tu do ciebie, a Bronka cieszyła, że blisko.
— Aha, to cię Bronka wysłała — roześmiała się Zośka.
— Wcale nie Bronka — zaprzeczyła energicznie. — Jestem wysłanniczką naszego komitetu. Ale to dużo do mówienia. Teraz muszę spocząć i posilić mdłe ciało, bom wprost z kolei