domą, w której coś pięknego musiała widzieć bo się jasno uśmiechnęła.
— Teraz rozumiesz, dlaczego do mnie pisać przestały — rzekła wreszcie po chwili milczenia.
— Nie można ich potępiać. Ciężkie jest życie samotnej kobiety — westchnęła Stefa. — Ty tego nie rozumiesz: miałaś dom, rodzinę, byt zapewniony — nie znasz jeszcze walki z życiem, bez żadnej pomocy i oparcia.
— No, a Józia i Anielka zadowolone z losu? W Warszawie mieszkają?
— Józia zrobiła doskonałą partję. Jej mąż jest wysokim urzędnikiem na kolei. Roztyła — mają dwoje dzieci — żyją bardzo dostatnio — nic nie robi, stroi się — dużo bywają i przyjmują. Tylko narzeka, że ją wszystko nudzi. Stasia przeciwnie, poszła z miłości za ślicznego chłopca, studenta — teraz jest już adwokatem, ale próżniak i birbant. Bieda u nich taka, że ona chodzi do biura, a w domu teściowa dzieci niańczy — a jest tego już czworo. Jednakże nie narzeka — kochają się pomimo wszystko.
— Ciekawam, czy te dzieci będą bardzo im wdzięczne za to kochanie! No, a ty co porabiasz?
— Jakoś sobie daję radę z ciężką biedą. Byłam dame de compagnie u hrabiny Natalji, teraz jestem przełożoną nad jej szwalnią — no i mam posadę w naszym komitecie.
— W jakimże naszym komitecie?
— Ano — w komitecie siostrzanej pomocy
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/47
Ta strona została przepisana.