Wiem od Bronki, że masz konkurenta, a sama nie przeczysz, że kochasz. Nie trudno tedy odgadnąć twój cel i ideał.
— Myślisz? No to i dobrze! — zaśmiała się Zośka. — Ano zrobię, jak tamte cztery. Co mam być lepsza, czy gorsza. Stefa nie marszcz się i nie burcz! Cóż znowu — mamy się kłócić i zęby sobie pokazywać — poco? Ty będziesz lepszą ode mnie administratorką waszej instytucji — ja się nie zmarnuję i wierz mi, nawet dla mojej rodziny lepiej będzie, gdy tu zostanę — oni kiedyś sami to uznają, choć mnie teraz mają za wroga. No, Stefa, powiadaj mi, co na waszym świecie się dzieje. Wybaczyłaś zdradę tamtym — nie wolno ci mnie potępiać.
— Ty co innego — mruknęła Stefa. — Mam na tobie śmiertelny zawód. Takam tu zajechała rada i siebie pewna i widzę, że się zmarnujesz.
— Nie możesz odłączyć ziemi od pojęcia grobu, tak jak ja już teraz nie mogę zrozumieć miasta inaczej, jak więzienia — pod śledczym nadzorem bliźnich. No, cóż porabia Bronka?
— Założyła sklep z kapeluszami na Lesznie.
— To już jedenasty proceder od czasu wyjścia za mąż. Bodajby się lepiej udał, niż poprzednie. Zlituj się, Stefa, zaglądaj do niej często i kieruj, bo jak na tym interesie straci, to już nędza lub ludzkie miłosierdzie przed nią, bo to ostatni grosz, jaki z domu dostała.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/53
Ta strona została przepisana.