Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/55

Ta strona została przepisana.

— Wcale nie. Tylko obywatele nas dzielą.
— Więc przecie ktoś ciebie broni? Kto taki?
— Pan Motold.
— Może ten inżynier, co to kiedyś bywał u Siedleckich? Pamiętasz? Potem się ożenił, czytałam w «Kurjerze», z miljonową Noltenówną; brat jej bywa u hrabiny Natalji, łakoma partja, łapią go panie i panny, że aż obrzydliwie patrzeć. To ten Motold z tych stron?
— Toć spotkałyśmy go tu, wchodząc.
— Zdawało mi się, że ktoś znajomy, ale okropnie się zestarzał. Bardzo inteligentny był człowiek.
— Bywa on u was?
— Nie. On wzywany jest wszędzie do posług obywatelskich. Ma wielkie zachowanie w okolicy, powaga i wybitna jednostka.
— Bogaty zapewne. Zrobił świetną partję.
— Podobno. Nie znamy się prawie. Widziałam go dzisiaj z powodu owego działu.
— Powiedz mi, a jakże się stąd jedzie do Lucjanów? Obiecałam ich odwiedzić, więc skorzystam z okazji i wstąpię, wracając.
— Nie kłopocz się o marszrutę. Oni tu sami po ciebie przyjadą, żądni wieści o twem poselstwie. Do czary mych nieprawości doleją też sporo jadu swych serc rozżalonych. A że ty i bez tego masz żal do mnie za odmowę, więc cię dziś pożegnam. Oni tu wieczorem wszyscy się zjadą — na rozpoczęcie sprawy działu —