Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/57

Ta strona została przepisana.

— Pani zawsze ze mnie żartuje. Ale ja na serjo mówię, muszę znać prawdę, aby wiedzieć, jak postąpić.
— No, to niech pan z tem zwróci się do matki. Inaczej, jak ona każe, pan przecie nie postąpi.
— Ależ, kiedy słowo honoru daję, że mama nic nie wie.
— O czem?
— O tem, co się z panią stało.
— Bo i ja nie wiem, żeby się co ze mną stało. Jak pan widzi jestem zdrowa i cała.
— Ale pani wyjechała już zupełnie z Woronnego — mówił mi Karol.
— Jak pan widzi.
— I nikogo pani przy sobie niema?
— Nikogo — ani mamki, ani bony.
— Ach panno Zofjo, pani zawsze żartuje, a ja chodzę i żyję jak w obłędzie od chwili, gdym się o wszystkiem dowiedział.
— I mamy się nie poradził, co czynić, bo w przeciwnym razie nie szukałby mnie pan. No, ale zresztą, żeby tę sprawę raz zakończyć i pana obłęd — oznajmiam, że prawdą jest, żem z rodziną zerwała — z Woronnego się na zawsze wyniosła, że mieszkam sama jedna w traktjerni Bajkowskiej, że dział nasz zdano na sąd obywatelski z racji mojego protestu i że po skończeniu tej sprawy osiądę sama na wyznaczonej mnie ziemi.