Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/59

Ta strona została przepisana.

jabym już i wiedział, kim pani zajęta. Chybaż nie Dmuchowski. Niech pani nie żartuje. Pani ma mnie za głupca — ale ja na wszystko uważam, takem sobie zaprzysiągł, że taki panią zdobędę. Ja wiem, że pani nikogo nie kocha, na nikogo nie patrzy, o nikogo nie dba. Myśli pani, że mnie nie ciągną do innych — oho — mama mnie pędza do Wyszyńskich i do Sterdyńskich a ja nic — z panią tobym żył i umierał — z panią tobym nawet...
— Mamy się nie bał! — podchwyciła ze śmiechem. Zbiła go tym śmiechem z tropu i przerwała zapał — popatrzał na nią urażony.
— Pani zawsze tak — mruknął.
— Zawsze!... Niech pan się niczego więcej nie spodziewa — bo ja właśnie matki pana bardzo się boję. Zresztą, jeśli ona Wyszyńską wybrała, to się zupełnie z nią zgadzam. Panna Julja wymarzona dla niej synowa, a dla pana żona. Na serjo, dobrze wam będzie ze sobą.
— Żegnam panią — ukłonił się Owerło i zawrócił, już obrażony śmiertelnie.
Nawet się nie obejrzała, ani zwolniła kroku. Szła dalej, borykając się z wichurą, myślą bardzo daleka.