Dwudziestego kwietnia, dzień ten Zośka zapamiętała na całe życie — na salce u Bajkowskiej zjawił się Motold. Okienko było szeroko otwarte na słoneczny, wiosenny świat i dzień był bardzo ciepły. Zwykle lodowata twarz Motolda była także jakby roztopiona wewnętrznem zadowoleniem. Wszedł, do witającej go dziewczyny rzekł z uśmiechem:
— Z dobrą wieścią przychodzę — i nawet wcześniej niż obiecałem. Będzie pani miała Czahary, a Wacław Ługi. Wczoraj podpisali dział.
Nic nie odpowiedziała, tak ją wrażenie zdławiło, ale miała w twarzy taki blask, jak to radosne słońce wiosenne. Dopiero wyjąkała po chwili:
— Jakim cudem? Wczoraj słyszałam, że się tak strasznie odgrażali, że trzy lata będą ciągnąć.
— Podobno roznosili różne groźby. Ja nic nie słyszałem. Posiedzenie zapowiadało się burzliwie, zwlokłem je umyślnie do wieczora, bo wiedziałem, że lichwiarze — jak ogary zwierzynę zmęczą. Jakoż zmęczeni byli — gotowi do ustępstw; wtedy ja zapowiedziałem, że działu przeprowa-