Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/61

Ta strona została przepisana.

dzić nie można bez ocenienia na gruncie i zaprosiłem Sterdyńskiego do szczegółowego obejścia całego obszaru, jeśli nie zgodzą się na żądania moich klientów. Mniejsza zresztą o szczegóły dyskusji, ale w rezultacie projekt działu podpisali. Formalności zajmą czas dłuższy, ale może pani już dziś Czahary uważać za własne. Tylko niech mi pani nie dziękuje — na zakończenie powiem mniej pomyślny szczegół, za który mi pani wdzięczną może nie będzie. Skwitowałem ich z części pani w ruchomościach, a w zamian nie będzie miała pani żadnych kosztów stemplowych i prawnych. Nadużyłem zaufania — co?
— Za wszystko dziękuję panu. Radam nie mieć z nimi żadnych rachunków.
— Ale ciężej będzie pani zagospodarować się.
Ruszyła tylko ramionami.
— Co mi tam! Zresztą jeśli pan tak zdecydował — to już dobrze. I naprawdę — Czahary moje — mogę tam jechać już i osiąść?
— Może pani. Ale podobno tam żadnego domu niema, tylko chata przy młynie, w której żyd, dzierżawca mieszka. I pani nie ma żadnych funduszów.
— Bogatszam zawsze od tych, którzy mają długi — rzuciła bez namysłu i nagle poczerwieniała, umilkła i spojrzała w okno, żeby nie widzieć zmiany na jego twarzy, która stała się w jednej chwili zakrzepłą i martwą.