Strona:Maria Rodziewiczówna - Czahary.djvu/64

Ta strona została przepisana.

— U Makara żonka pomarła, u Semenichy kobyła się utopiła. Imana złapali, jak siano kradł i panicz go na sąd podał. Hanka zamąż poszła. Kowal się spalił.
A wreszcie, któryś szeptem, oglądając się, rzekł:
— Wie, panusia, Kasjan z ostrogu wrócił.
Baby zaczęły głowami trząść, ręce rozkładać i jedna przed drugą opowiadać:
— Wrócił, a jakże. Już na Wielkanoc kiełbasy pokradł u Prokopów, jaja i sery u Bejły, i podkopał się u żyda do lochu, gdzie wódka była. Ale, wrócił, już nikt nocy niema spokojnej, a Semen, co go za tego wieprza do ostrogu wpędził, to ino czeka codzień śmierci, czy ognia. Będzie w Woronnem nowina — poginiemy wszyscy.
Tu nagle umilkli i spojrzeli z podełba na drzwi najbliższego przystani szynku i zaczęli się nieznacznie do czółen swych rozchodzić. Spojrzała za nimi i Zośka.
Na ganku szynkowni stał chłop w kożuchu obdartym, w czapce zsuniętej na tył głowy, rudy ogromny, chudy, żylasty. Stał, po tłumie spoglądał, ćmił papierosa i uśmiechał się. Musiał gdzieś po całonocnej hulance spać w żydowskim alkierzu i dopiero się przecknął.
— Jak się macie, Woronczanie, swojaki! — krzyknął.